Do
pokoju wszedł pewnym krokiem dosyć wysoki facet w czarnych traperach, zielonych
bojówkach, brązowej koszuli z podwiniętymi rękawami, na którą
założoną miał kamizelkę taktyczną w kolorze ciemno-zielonym. Przy pasku miał
przywieszony dosyć pokaźnych rozmiarów nóż, dodatkowo miał jeszcze kaburę udową
w której spoczywał ledwo mieszczący się w niej pistolet. Jego spojrzenie szybko
okrążyło całe pomieszczenie w poszukiwaniu Bóg wie czego, po czym
skierował wzrok
na mnie. W Jego oczach widać było determinację, oraz niewielką dozę
szczęścia.
-Jak czuję się pacjent doktorku? – rzekł facet w kamizelce.
-Nie ma źle, jak widać ocknął się, kontaktuje, a jego zdolności motoryczne
wydają się być w porządku, natomiast…
-Dobra, dobra. – Przerwał wysoki - Nie
rozkręcaj się doktorku. Wystarczyło mi stwierdzenie że żyje.
Cały czas się na mnie patrzył…
Czego On chce. Zaczął pewnymi krokami podchodzić do stołu na którym leżałem, aż
w końcu stanął nade mną. Patrzył z wysoka na mnie.
-Witaj. Nazywam się Sin, a ten za mną to doktorek Anders. Widzę że poskładał
Cię do kupy, miałeś więcej szczęścia niż rozumu jak widać. Przeżyć amputację
ręki i wszczepienie nowej to pikuś, tyś jeszcze przeżył grzebanie w swojej czaszce i to jeszcze z wykorzystaniem
najbardziej dupiatych narzędzi operacyjnych jakie widziałem w życiu. Doktorku
nasz koleżka może już wstać?
-Jeśli tylko nie wykituje z bólu to tak. – odrzekł Anders
-Dobra to wstajemy panie ładny mam z Tobą wiele do omówienia. – mówiąc to podał
mi swoją rękę.
Podniosłem z blatu prawą rękę, i skierowałem ją w stronę Sina. Złapałem go za
przedramię dla lepszego chwytu, on zrobił to samo. Powoli podnosiłem się ze
stołu, po czym usiadłem na
brzegu. Bolało z każdym poruszeniem, ale nie bardziej niż jeszcze parę chwil
temu kiedy sam próbowałem się podnieść. Obydwoje jeszcze przed chwilą nie
znanych mi ludzi, gapiło się na mnie teraz na coś innego, odtrąconego z
normalnego świata. Popatrzyłem na prawą rękę, a bardziej na biotyczną protezę.
Sam nie umiałem uwierzyć, że zamiast normalnej ręki z krwi i kości mam teraz to coś. Zacząłem się przyglądać tej
protezie, poruszałem całą ręką i patrzałem jak małe silniczki zawarte w tym
metalowym dziadostwie
poruszają się dając
mi władzę nad palcami, obrotem nadgarstka i przedramienia jak w normalnej ręce-
najwidoczniej ten co wymyślił to metalowe ścierwo, pomyślał że jak zablokuje
obrót nadgarstka i przedramienia to noszący protezę będzie się czuł bardziej
komfortowo i naturalnie.
-Napatrzyłeś się już? – Sin przerwał moje rozmyślania – To do rzeczy.
Uratowaliśmy Cię z tej gównianej sytuacji, ale wiesz nic za darmo. Pomyślałem
że przyda mi się taki człowiek jak Ty, pomimo że jak Cię znaleźliśmy byłeś w
naprawdę kijowym położeniu. Sprawa jest
prosta zrobisz dla mnie jedną rzecz, ale najpierw zajedziemy do AirForce, gdzie
dam Ci wszystkiego co ci
potrzeba. Broń, amunicje, sprzęt , żarcie i oczywiście najważniejszą rzecz jaką
można podarować – Alkohol. Piszesz się na to? A z resztą, co miałbyś teraz
zrobić? Chyba że masz coś innego do roboty?
- Nie ma sprawy. – rzekłem – Nie mam nic czym miałbym się zająć. Nie pamiętam
nic oprócz swojego imienia i paru faktów z młodości. Pojadę z wami iż chęcią spłacę mój dług
wdzięczności.
-Wybornie. To mi się podoba, wiedziałem że z Ciebie swój chłop. Dobra zabieramy
dupy w troki i jedziemy do bazy. – Sin wstał i zaczął kroczyć powoli w stronę
drzwi.
Doktorek też wstał i poszedł w ślady swojego szefa. No cóż, zgodziłem się to
pora się ruszyć. Wstałem ze stołu na równe nogi i powolnymi krokami ruszyłem w
stronę drzwi. Krok za krokiem. Wyściubiłem nos na długi korytarz. Pierwsze co
rzuciło mi się w oczy to krew na podłodze, prowadząca z lewych drzwi korytarza
oddalonych może o jakieś 10 metrów od miejsca w którym stałem. Struga czerwieni
prowadziła od tamtych drzwi przez korytarz aż do miejsca w którym zakręcałem,
po czym biegła dalej aż za moimi plecami. Moja krew. No cóż jak widać trochę
jej straciłem.
Idziesz młody? – usłyszałem słowa, które odbiły się echem po korytarzu – Nie
mamy całego dnia.
Zacząłem iść w stronę wyjścia, wzdłuż korytarza, powolnym miarowym krokiem.
Minąłem pierwsze drzwi, te w których mnie zapewne znaleziono. Mijając
zauważyłem tylko parę beczek i jakiś metalowy stół. Poszedłem dalej. Minął
jeszcze dwa pozamykane pomieszczenia, aż w końcu stanąłem na progu drzwi
prowadzących na niewielką klatkę schodową.
Chwyciłem się poręczy i zacząłem wchodzić po schodach. Po kilku minutach
i pokonaniu kilkudziesięciu schodów, widziałem drzwi prowadzące na zewnątrz tego przeklętego
miejsca, które o mało nie stało się moim grobowcem. Im bliżej byłem wyjścia tym bardziej oślepiały mnie
promienie słońca. Uniosłem rękę do oczu żeby przysłonić oślepiający blask.
Stanąłem w końcu na metalowej płycie przysypanej piaskiem, zasłaniając jeszcze
słońce ręką i zostawiając za sobą mój niedoszły grób. Przede mną rozpościerała
się wielka połać terenu, a gdzie nie spojrzeć tylko piasek i piasek. Na tle
tego jedyne co się wyróżniało to stojący nieopodal autobus, przy którym stał
doktorek. Jeszcze trochę skołowany widokiem oraz obolały ruszyłem w jego stronę. Im bardziej się zbliżałem, tym bardziej uwidaczniały
sie szczegóły wyglądu pojazdu i widać było że to
nie jest zwykły autobus. Do przodu przyspawany został wielki lemiesz, okna zostały pozabijane dechami lub
zaspawane blachą pozostawiając jedynie małe otwory służące zapewne do
strzelania. Do boków, tam gdzie nie było okien, zostały dospawane przeróżne
pręty, które jak widać
sporo już przeszły.
Cały autobus miał chyba kiedyś
kolor żółty, który prześwitywał jeszcze gdzieniegdzie pomiędzy rdzą i zaschniętą krwią. Zajęło
mi parę chwil zanim doszedłem do autobusu.
Dobra, właź. Pora wracać do domu. – Powiedział Anders, ruchem ręki zapraszając
mnie do środka. Wgramoliłem się po schodkach do środka machiny i zająłem
najbliższe miejsce. Autobus w środku wyglądał jak jeżdżący magazyn. Skrzynie
małe, duże, torby, stojaki na broń, przenośne lodówki, skrzynki z narzędziami i
wiele innych mniejszych i większych metalowych lub plastikowych pojemników.
Dobra jedziemy – rzekł Sin, siedzący w kabinie kierowcy po czym przekręcił
kluczyk w stacyjce.
Autobus zastękał, zawarczał parę razy po czym nareszcie odpalił. Sin docisnął
pedał gazu i ruszyliśmy nabierając prędkości. Doktorek przysiadł naprzeciwko
mnie ,
- I jak się czujesz młody? – zapytał
- Bywało lepiej, ale teraz też nie mogę narzekać. W końcu jednak dalej żyje. – odpowiedziałem
- No cóż zrobiłem co mogłem byle żeby cię poskładać do kupy. Właśnie młody. Jak
ci na imię? Przez ten cały bałagan zapomnieliśmy jakoś cię o to zapytać.
- Nazywam się Rekto, ale nic więcej nie powiem bo mam dziurę w pamięci... Jedyne co sobie przypominam to moje imię oraz
dzieciństwo, ale też w niewielkich przebłyskach.
- Aha, rozumiem. Wydaje mi się że to normalne. Straciłeś pamięć ze względu na
szok po tym wypadku, dodatkowo jeszcze straciłeś mnóstwo krwi, więc może Cię potrzymać trochę dłużej ta amnezja. Ale myślę, że jak teraz wygląda świat to nie
zapomniałeś?
- Niestety jedyne co pamiętam jak wygląda na świecie to to co zobaczyłem po
wyjściu z tego przeklętego bunkra, migawki z dzieciństwa oraz jakiś powalony
sen, który miałem zanim się ocknąłem.
- To nie za wiele jak mniemam. Dobra a zatem od początku co i jak się podziało
zanim cały świat pieprznął w gruzy. Teraz mamy rok 2545, ale i tak to tylko
liczba, bo czasu już nikt nie liczy. Wszystko zaczęło się 10lat temu w roku
2535… - Doktorek zaczął swój wywód.
Przez całą drogę słuchałem doktorka jak opowiadał o tym co się podziało na
świecie. O tym że 10 lat temu wybuchła czwarta, a zarazem ostania najwidoczniej
wojna światowa. Państwa które pozostały po trzecim światowym konflikcie takie
jak Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja, Republika Afrykańska, Kontynent
Australijski oraz Unia Nadbałtycka, zaczęły ponownie walczyć ze sobą o złoża
uranu oraz władzę totalną. Konflikt narastał, aż w końcu Stany Zjednoczone nie
wytrzymały presji i puścili parę bomb atomowych na tereny Republiki
Afrykańskiej. Oczywiście coś takiego nie mogło przejść bez echa, w skutek czego
do konfliktu przystąpiły pozostałe kraje. Każdy użył swoich zasobów bomb
atomowych, biologicznych, chemicznych, bombardując się wzajemnie. Konflikt zakończył
się, kiedy i skończyły się środki. Rządy krajów upadły. Świat został doszczętnie zniszczony.
Większość zmieniła się w
pustkowia. Nieliczni ludzie przetrwali i założyli własne kolonie i miasta, starając się
przeżyć na wszelkie możliwe sposoby, zmagając się z brakami żywności, wody oraz
atakami mutantów oraz zombie. Cały ten konflikt zwany jest przez ocalałych jako
Apokalipsa.
- A my zmierzamy teraz do jednej najbliższych osad, które powstały po tym wszystkim. Za ok
godzinę zobaczysz jeden z niewielu ocalałych ludzkich kolonii.... AirForce.