poniedziałek, 11 lipca 2016

Tajemniczy Twór

Pierwszy twór...
Z najgłębszych czeluści umysłu wyszła historia...
Historia pewnego człowieka...
Chcesz ją przeczytać?
Gotów na pierwsze strony?
Tak?

A zatem zapraszam do działu Post-Apo...
Czekam na Ciebie :)

piątek, 1 lipca 2016

Rekto 3.1

Rozdział 3. 

Godzina… Co miałbym robić przez tyle czasu ? Odpowiedź nasunęła mi się sama . Pomimo, że tej całej operacji,sporo przespałem to dalej byłem osłabiony. Nie minęło pięć minut odkąd doktorek przestał mi opowiadać o tym co się działo na świecie, kiedy ze spokojem zamknąłem oczy. **********************************************************************************
-Kurwa! No chyba ktoś sobie ze mnie jaja robi! – Krzyknął Sin, tym samym budząc mnie ze snu. – To nie może być kurwa prawda! Otworzyłem oczy, siedziałem dalej w tym samym miejscu, ale doktorek zniknął ze swojego miejsca. Anders stał teraz obok kabiny kierowcy i spoglądał w przód przez szybę. Co ich tak zaciekawiło? Co się takiego stało że Sin tak się drze?? Nieśmiałym ruchem wstałem i opierając się o pobliskie skrzynie podążyłem ku przodowi pojazdu, a tym samym ku kabinie. -No nieźle… Co tam się stało pod naszą nieobecność? – Powiedział lekko drżącym głosem doktorek. - Teraz to mnie nie obchodzi! Jedziemy tam na pełnej parze! Jak ten debil Omen dał się podejść  przez jakiś ciuli to ma u mnie przejebane do końca życia ! – To mówiąc, wrzucił najwyższy bieg i używając całej siły nacisnął na pedał gazu. - A co jak nie żyje, ten wasz cały Omen? – wtrąciłem. - Lepiej dla niego bo jak go dorwę to JA go ukatrupię ! – Wykrzyczał kierując pojazdem Sin. Spoglądnąłem na doktorka, który dalej patrzył na piaszczysty horyzont. Wnet zrozumiałem mniej więcej o co mogło chodzić. Oprócz piaszczystych wydm na widnokręgu widać było jeszcze jakąś budowlę z której wydobywał się czarny, gęsty dym.  Obiekt znajdował się może z dziesięć kilometrów przed nami ale częściowo był zasłonięty przez kilka wydm.
- Anders weź młodego na tył, wyposaż go w najprostszy sprzęt, wytłumacz na szybko działanie kurwa wszystkiego! Masz do cholery jakieś dziesięć minut! Ruchy !! – wrzasnął Sin Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Doktorek pędem udał się na tył autobusu, potrącając mnie przy tym.  W ostatniej chwili chwyciłem się najbliższej skrzyni i odzyskałem równowagę. Jak na starego człeka to ma niezłe przebicie, chyba że to ja jestem aż tak osłabiony. Zwróciłem się ku doktorowi, który dopadł już jedną z drewnianych skrzyń, otwierając wieko. -Młody siadaj na dupie tam gdzie wcześniej i czekaj na mnie. – zwrócił się do mnie Anders nie przestając grzebać w wielkiej skrzyni szukając czegoś. Skierowałem się na wcześniej zajęte przeze mnie miejsce za kabiną kierowcy, po czym zasiadłem najszybciej jak tylko mogłem. Nie minęło  30 sekund kiedy  pomiędzy moje siedzenie, a te naprzeciwko doktorek wsunął skrzynię, która posłużyła mu jako stół. Na nią opadł w pierwszej kolejności karabin, następnie skórzany pas z przyczepionymi 2 magazynkami i granatem. Na sam koniec na skrzynkę Anders rzucił czarną kurtkę.
-Dobra młody wiesz jak się strzela z tego cacka? – rzekł doktorek podnosząc karabin przed moimi oczami. – Nie? To słuchaj poradnika w pigułce. To jest M4, od teraz będzie przedłużeniem twojej ręki. To trójkątne, opierasz o pod obojczykiem. To na końcu to lufa, kierujesz ją w stronę celu. Jedną ręką chwytasz za rękojeść, wsadzając od razu palec do w tą oto dziurę- powiedział i jednocześnie pokazał element o który mu chodziło.
- Palec kładziesz na spuście, jeżeli jesteś pewny strzału naciskach go. Tu z boku masz takie pokrętło, od którego zależy jak strzelasz. Jeśli jest poziomo ustawiony jest zablokowany, pociągając w dół słyszysz i czujesz przeskok masz go ustawiony na ogień pojedynczy. Jeśli powtórzysz, tą czynność to przestawisz na ogień ciągły, w skrócie napierdalaj ile masz w magazynku. Ostanie co musisz wiedzieć to to – pokazał mi gdzie wcisnąć żeby magazynek wyskoczył. -Dosyć tej niedzielnej szkółki! Myślę że tyle Ci wystarczy żeby przeżyć! Ubieraj tą zasraną kurtkę i chodź tu do mnie. – wykrzyknął Sin
Wstałem, chwyciłem kurtkę po czym ją ubrałem, przewiesiłem jeszcze pas przez ramię, do ręki prawej chwyciłem M4  i szybkim krokiem podszedłem do kabiny. Spojrzałem jeszcze przez przednią szybę. Byliśmy już naprawdę blisko. Na horyzoncie widziałem metalowy mur zza którego wydobywał się czarny dym, a w niektórych miejscach widać było szalejące płomienie. Nad samymi murami górowały jeszcze dwie wysokie wieże a każda z pomieszczeniem na samej górze. Jedna z wież cała płonęła, pomimo że była wykonana z jakiegoś metalu, druga zaś po prostu stała nie wzruszona tym co dzieje się w około. - Dobra plan jest bardzo prosty Młody! Na pełnej kurwie taranujemy frontową bramę, po czym wysiadamy i oczyszczamy wszystkimi możliwymi środkami  teren dokoła. Widzisz tą wieżę, która nie płonie? – Pokazał ręką – tam musimy się udać. Jeśli ktoś przeżył to właśnie tam się udali. -Skąd będę wiedział do kogo strzelać?- zapytałem - Jeśli widzisz że ja do kogoś strzelam to Ty też strzelasz, kapujesz? Ok, sprawa załatwiona. – rzekł Sin – Masz może z minutę zanim uderzymy. Radzę Ci się czegoś chwycić! Odwróciłem się ostatni raz w stronę szyby. Jedyne co ujrzałem to duże metalowe wrota, które nie za bardzo chciały się otwierać. Ruszyłem na tył i chwyciłem się kurczowo oparcia jednego z foteli. Chwilę później obok mnie pojawił się Sin też chwytając, najbliższą jemu stałą część autobusu którą była pionowa barierka. Chwilę potem poczułem mocne uderzenie i usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła oraz wyginającego się metalu.

wtorek, 15 marca 2016

Rekto 2.2


Do pokoju wszedł pewnym krokiem dosyć wysoki facet w czarnych traperach, zielonych bojówkach, brązowej koszuli z podwiniętymi rękawami, na którą założoną miał kamizelkę taktyczną w kolorze ciemno-zielonym. Przy pasku miał przywieszony dosyć pokaźnych rozmiarów nóż, dodatkowo miał jeszcze kaburę udową w której spoczywał ledwo mieszczący się w niej pistolet. Jego spojrzenie szybko okrążyło całe pomieszczenie w poszukiwaniu Bóg wie czego, po czym skierował wzrok na mnie. W Jego oczach widać było determinację, oraz niewielką dozę szczęścia.  
-Jak czuję się pacjent doktorku? – rzekł facet w kamizelce.
-Nie ma źle, jak widać ocknął się, kontaktuje, a jego zdolności motoryczne wydają się być w porządku, natomiast…
-Dobra, dobra. – Przerwał  wysoki - Nie rozkręcaj się doktorku. Wystarczyło mi stwierdzenie że żyje. 
Cały czas się na mnie patrzył…
Czego On chce. Zaczął pewnymi krokami podchodzić do stołu na którym leżałem, aż w końcu stanął nade mną. Patrzył z wysoka na mnie.
-Witaj. Nazywam się Sin, a ten za mną to doktorek Anders. Widzę że poskładał Cię do kupy, miałeś więcej szczęścia niż rozumu jak widać. Przeżyć amputację ręki i wszczepienie nowej to pikuś, tyś jeszcze przeżył grzebanie w swojej czaszce i to jeszcze z wykorzystaniem najbardziej dupiatych narzędzi operacyjnych jakie widziałem w życiu. Doktorku nasz koleżka może już wstać?
-Jeśli tylko nie wykituje z bólu to tak. – odrzekł Anders
-Dobra to wstajemy panie ładny mam z Tobą wiele do omówienia. – mówiąc to podał mi swoją rękę.
Podniosłem z blatu prawą rękę, i skierowałem ją w stronę Sina. Złapałem go za przedramię dla lepszego chwytu, on zrobił to samo. Powoli podnosiłem się ze stołu, po czym usiadłem na brzegu. Bolało z każdym poruszeniem, ale nie bardziej niż jeszcze parę chwil temu kiedy sam próbowałem się podnieść. Obydwoje jeszcze przed chwilą nie znanych mi ludzi, gapiło się na mnie teraz na coś innego, odtrąconego z normalnego świata. Popatrzyłem na prawą rękę, a bardziej na biotyczną protezę. Sam nie umiałem uwierzyć, że zamiast normalnej ręki z krwi i kości mam  teraz to coś. Zacząłem się przyglądać tej protezie, poruszałem całą ręką i patrzałem jak małe silniczki zawarte w tym metalowym dziadostwie poruszają się dając mi władzę nad palcami, obrotem nadgarstka i przedramienia jak w normalnej ręce- najwidoczniej ten co wymyślił to metalowe ścierwo, pomyślał że jak zablokuje obrót nadgarstka i przedramienia to noszący protezę będzie się czuł bardziej komfortowo i naturalnie.
-Napatrzyłeś się już? – Sin przerwał moje rozmyślania – To do rzeczy. Uratowaliśmy Cię z tej gównianej sytuacji, ale wiesz nic za darmo. Pomyślałem że przyda mi się taki człowiek jak Ty, pomimo że jak Cię znaleźliśmy byłeś w naprawdę kijowym położeniu.  Sprawa jest prosta zrobisz dla mnie jedną rzecz, ale najpierw zajedziemy do AirForce, gdzie dam Ci wszystkiego co ci potrzeba. Broń, amunicje, sprzęt , żarcie i oczywiście najważniejszą rzecz jaką można podarować – Alkohol. Piszesz się na to? A z resztą, co miałbyś teraz zrobić? Chyba że masz coś innego do roboty?
- Nie ma sprawy. – rzekłem – Nie mam nic czym miałbym się zająć. Nie pamiętam nic oprócz swojego imienia i paru faktów z młodości.  Pojadę z wami iż chęcią spłacę mój dług wdzięczności.
-Wybornie. To mi się podoba, wiedziałem że z Ciebie swój chłop. Dobra zabieramy dupy w troki i jedziemy do bazy. – Sin wstał i zaczął kroczyć powoli w stronę drzwi.
Doktorek też wstał i poszedł w ślady swojego szefa. No cóż, zgodziłem się to pora się ruszyć. Wstałem ze stołu na równe nogi i powolnymi krokami ruszyłem w stronę drzwi. Krok za krokiem. Wyściubiłem nos na długi korytarz. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to krew na podłodze, prowadząca z lewych drzwi korytarza oddalonych może o jakieś 10 metrów od miejsca w którym stałem. Struga czerwieni prowadziła od tamtych drzwi przez korytarz aż do miejsca w którym zakręcałem, po czym biegła dalej aż za moimi plecami. Moja krew. No cóż jak widać trochę jej straciłem.
Idziesz młody? – usłyszałem słowa, które odbiły się echem po korytarzu – Nie mamy całego dnia.
Zacząłem iść w stronę wyjścia, wzdłuż korytarza, powolnym miarowym krokiem. Minąłem pierwsze drzwi, te w których mnie zapewne znaleziono. Mijając zauważyłem tylko parę beczek i jakiś metalowy stół. Poszedłem dalej. Minął jeszcze dwa pozamykane pomieszczenia, aż w końcu stanąłem na progu drzwi prowadzących na niewielką klatkę schodową.  Chwyciłem się poręczy i zacząłem wchodzić po schodach. Po kilku minutach i pokonaniu kilkudziesięciu schodów, widziałem drzwi  prowadzące na zewnątrz tego przeklętego miejsca, które o mało nie stało się moim grobowcem. Im bliżej byłem wyjścia tym bardziej oślepiały mnie promienie słońca. Uniosłem rękę do oczu żeby przysłonić oślepiający blask. Stanąłem w końcu na metalowej płycie przysypanej piaskiem, zasłaniając jeszcze słońce ręką i zostawiając za sobą mój niedoszły grób. Przede mną rozpościerała się wielka połać terenu, a gdzie nie spojrzeć tylko piasek i piasek. Na tle tego jedyne co się wyróżniało to stojący nieopodal autobus, przy którym stał doktorek. Jeszcze trochę skołowany widokiem oraz obolały ruszyłem w jego stronę. Im bardziej się zbliżałem, tym bardziej uwidaczniały sie szczegóły wyglądu pojazdu i widać było że to nie jest zwykły autobus. Do przodu przyspawany został wielki  lemiesz, okna zostały pozabijane dechami lub zaspawane blachą pozostawiając jedynie małe otwory służące zapewne do strzelania. Do boków, tam gdzie nie było okien, zostały dospawane przeróżne pręty, które jak widać sporo już przeszły.  Cały autobus miał  chyba kiedyś  kolor żółty, który prześwitywał jeszcze gdzieniegdzie pomiędzy rdzą i zaschniętą krwią. Zajęło mi parę chwil zanim doszedłem do autobusu. 
Dobra, właź. Pora wracać do domu. – Powiedział Anders, ruchem ręki zapraszając mnie do środka. Wgramoliłem się po schodkach do środka machiny i zająłem najbliższe miejsce. Autobus w środku wyglądał jak jeżdżący magazyn. Skrzynie małe, duże, torby, stojaki na broń, przenośne lodówki, skrzynki z narzędziami i wiele innych mniejszych i większych metalowych lub plastikowych pojemników.
Dobra jedziemy – rzekł Sin, siedzący w kabinie kierowcy po czym przekręcił kluczyk w stacyjce.
Autobus zastękał, zawarczał parę razy po czym nareszcie odpalił. Sin docisnął pedał gazu i ruszyliśmy nabierając prędkości. Doktorek przysiadł naprzeciwko mnie ,
- I jak się czujesz młody? – zapytał
- Bywało lepiej, ale teraz też nie mogę narzekać. W końcu jednak dalej żyje. – odpowiedziałem
- No cóż zrobiłem co mogłem byle żeby cię poskładać do kupy. Właśnie młody. Jak ci na imię? Przez ten cały bałagan zapomnieliśmy jakoś cię o to zapytać.
- Nazywam się Rekto, ale nic więcej nie powiem bo mam dziurę w pamięci... Jedyne co sobie przypominam to moje imię oraz dzieciństwo, ale też w niewielkich przebłyskach.
- Aha, rozumiem. Wydaje mi się że to normalne. Straciłeś pamięć ze względu na szok po tym wypadku, dodatkowo jeszcze straciłeś mnóstwo krwi, więc może Cię potrzymać trochę dłużej ta amnezja. Ale myślę, że jak teraz wygląda świat to nie zapomniałeś?
- Niestety jedyne co pamiętam jak wygląda na świecie to to co zobaczyłem po wyjściu z tego przeklętego bunkra, migawki z dzieciństwa oraz jakiś powalony sen, który miałem zanim się ocknąłem.
- To nie za wiele jak mniemam. Dobra a zatem od początku co i jak się podziało zanim cały świat pieprznął w gruzy. Teraz mamy rok 2545, ale i tak to tylko liczba, bo czasu już nikt nie liczy. Wszystko zaczęło się 10lat temu w roku 2535… - Doktorek zaczął swój wywód.
Przez całą drogę słuchałem doktorka jak opowiadał o tym co się podziało na świecie. O tym że 10 lat temu wybuchła czwarta, a zarazem ostania najwidoczniej wojna światowa. Państwa które pozostały po trzecim światowym konflikcie takie jak Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja, Republika Afrykańska, Kontynent Australijski oraz Unia Nadbałtycka, zaczęły ponownie walczyć ze sobą o złoża uranu oraz władzę totalną. Konflikt narastał, aż w końcu Stany Zjednoczone nie wytrzymały presji i puścili parę bomb atomowych na tereny Republiki Afrykańskiej. Oczywiście coś takiego nie mogło przejść bez echa, w skutek czego do konfliktu przystąpiły pozostałe kraje. Każdy użył swoich zasobów bomb atomowych, biologicznych, chemicznych, bombardując się wzajemnie. Konflikt zakończył się, kiedy i skończyły się środki. Rządy krajów upadły.  Świat został doszczętnie zniszczony. Większość zmieniła się w pustkowia. Nieliczni ludzie przetrwali i założyli własne kolonie i miasta, starając się przeżyć na wszelkie możliwe sposoby, zmagając się z brakami żywności, wody oraz atakami mutantów oraz zombie. Cały ten konflikt zwany jest przez ocalałych jako Apokalipsa.
- A my zmierzamy teraz do jednej najbliższych osad, które powstały  po tym wszystkim. Za ok godzinę zobaczysz jeden z niewielu ocalałych ludzkich kolonii.... AirForce.

niedziela, 11 października 2015

Czarny i Biała

[Wybaczcie jeśli jest coś nie tak jest to moja pierwsza w życiu napisana krótka opowieść, którą napisałem parę lat temu :) ]



Miasto pełne ludzi. Wszyscy przyszli wysłuchać władcy. Okrągły plac przed pałacem zapełniony po brzegi, balkony domów ledwo wytrzymują ciężar ludzi na nich stojących. Niektórzy wspinają się na latarnie, żeby lepiej widzieć. Wszyscy ubrani tak samo, w prostą, skórzaną odzież zafarbowaną na kolor błękitny.  
Jedynie dwie zakapturzone osoby stojące na środku placu wyróżniają się. Jedna ubrana w czarną jak smoła szatę, druga zaś ubrana w białą jak śnieg szatę. Na szatach mieli dziwne, niezrozumiałe dla ludzi symbole. Niektórzy ze zgromadzonych zadawali sobie pytanie:
„Kim oni są?”
Na balkonie pałacu widać jakiś ruch. Pałac zrobiony z białego marmuru, a cztery wieże strażnicze zakończone błękitnymi dachówkami wykonane z czarnego grafitu. Pałac zdobiony złotem i srebrem.
Na balkon wychodzi władca wraz z żoną. Oboje ubrani w krwisto czerwone płaszcze zakończone białymi koronkami. Kolor ich ubrań pod płaszczem nie jest obojętny- Błękitny oznaczający łzy wielu wojen, Czarny jak ziemia, po której stąpają i Biały jak czystość ducha, którą mają reprezentować. Władca z żoną podchodzą do krawędzi balkonu i zaczyna się przemowa:
-Witam was moi poddani. Zostaliście tu zebrani, ponieważ w naszym kraju zaszły zmiany, które powinny zostać wam przedstawione. Pierwszą rzeczą, którą pragnę wam oznajmić, to fakt, że w naszym mieście, według moich informatorów powstała szajka bandytów sprzeciwiająca się władzy, więc jeśli kogoś złapiemy na kontaktowaniu się z nimi, zostanie surowo ukarany. Również zostaje wprowadzona godzina kontroli. Jeśli kogoś zastaniemy na ulicach od godziny 21 do godziny 6 rano zostanie on skazany na dyby. A ostatnią rzeczą, którą chciałbym poruszyć, jest...
Władca nie zdążył dokończyć mowy. W ścianę pałacu wbija się strzała pulsująca błękitną energią. Na niej znajdowała się kartka, która rozwinęła się wraz z wbiciem strzały. Na kartce było napisane:

„Władco! Uważaj na to, co mówisz. Ty nas nie widzisz ale my Cię obserwujemy. Nie wiesz, gdzie nas szukać, ale my wiemy gdzie Ciebie znaleźć. Nie powstrzymasz naszej rebelii, uwolnimy ludzi, których zniewoliłeś. Lud stanie się wolny, my wygramy, ty zginiesz. Przyrzekamy na Boga, że dostaniemy Cię w swe ręce.
 Podpisano:
Daren i Yuma”

Władca obrócił się w stronę tłumu, gdzie zobaczył dwie wyróżniające się postacie. Osoba w białej szacie trzymała w ręku łuk pulsujący błękitną aurą.
-Straż! Brać tych odmieńców! Przyprowadzić ich przed moje oblicze! – krzyknął władca.

W tej samej chwili wszyscy zgromadzeni zaczęli rozstępować się na boki tworząc ścieżkę do dwóch zakapturzonych postaci. Na utorowanej drodze pojawiło się sześciu strażników w metalowych, płytowych zbrojach z halabardami w ręku. Zakapturzone postacie stały bez ruchu, jedyną czynnością jaką zrobiła postać w białej szacie to wchłonięcie w siebie energii błękitnego łuku, co spowodowało jego zniknięcie.
Strażnicy okrążyli dwie postacie.
-Z rozkazu króla zostajecie aresztowani - krzyknął dowódca straży.
Straż opuściła halabardy w stronę postaci. Nagle Czarny wyciągnął z pod szaty mały toporek, który w jednej chwili zmienił się w wielki topór, z którego biła Czarna Aura, w której można było zobaczyć Śmierć, trzymającą kosę. Biała postać wyciągnęła z pod szaty swe ręce, w których pojawiły się dwa magiczne miecze, z których biła Biała Aura, w której można było zobaczyć Anioła trzymającego miecz. Gapie przerazili się widząc co się dzieje na placu i zaczęli uciekać we wszystkie strony.

Dwie postacie zaczęły atak. Czarny zamachnął się toporem trafiając dwóch strażników, którzy zamarli w bezruchu. Biała postać również zaatakowała dwóch strażników, przecięła ich w pół. Oni też zamarli w bezruchu. Czarny i Biała stanęli obok siebie, pstryknęli palcami, po czym trafieni strażnicy upadli bezwładnie na ziemię. Jeden z nich zamienił się w Czarny Proch, drugi w Białą Saletrę, trzeci w Opiłki Złota a czwarty w Opiłki Srebra. W każdy z kopców w magiczny sposób została wbita halabarda. Na każdej z nich pojawiły się dziwne znaki. Pozostali strażnicy przerazili się i zaczęli powoli się wycofywać. Nie zdążyli. Z halabard powstała bariera, z której nie można było się wydostać. Dwie postacie stały w bezruchu. Strażnicy dotykając bariery zostali porażeni niewyobrażalną energią. Postacie powoli połączyły swój oręż, z którego biła teraz Biało-Czarna Aura, a w niej widać było czarnego anioła, trzymającego w jednej ręce kosę a w drugiej miecz. Pod wpływem impulsu energii, postać, która była widziana w aurze, ożyła, stanęła przed strażnikami, którzy nie wiedzieli, co się dzieje. Anioł zamachnął się swym orężem w stronę strażników i zostali trafieni w tors, po czym wrócił do połączonego oręża Zakapturzonych. Halabardy tworzące barierę opadły na ziemię, w kierunku środka placu zmieniając się w Błękitny Proch. Dwóch ostatnich strażników osunęło się bez życia na ziemię. Jeden zamienił się w światło, drugi w cień. Postacie złapały się za ręce. Wtedy wszystkie prochy i substancje pozostałe z ciał strażników, zaczęły lecieć do ich złączonych dłoni. Kiedy wszystko zostało wchłonięte, pod stopami Postaci ukazał się biały krąg, w który zostali wessani. Plac był pusty nie było na nim żywego ducha...


[Wybaczcie jeśli jest coś nie tak jest to moja pierwsza w życiu napisana krótka opowieść, którą napisałem parę lat temu :) ]

Rekto 2.1



Popatrzyłem w lewą stronę, usłyszałem stamtąd cichy tajemniczy szmer. Na krześle obok, (jak mi się wydawało) stołu, na którym leżałem, siedział szczupły, trochę posiwiały, mężczyzna z krótką brodą. Mężczyzna nawet siedząc lekko podpierał się laską, a ubrany był w trochę już postrzępiony i poszarzały kitel jaki kiedyś widziałem u  lekarza. Miał również na sobie czarne spodnie oraz buty przypominające takie z marynarki, natomiast pod kitlem ubraną czerwoną koszulę. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami pełnymi zdumienia, z resztą w jego głosie też można było to zdumienie usłyszeć.
-Nie do wiary. Nie myślałem że tak szybko dojdziesz do siebie po tym wszystkim. Jak tam ręka? Jak się czujesz? – Powiedział.
Zacząłem się zastanawiać, o co chodzi? Co mi się niby stało? Spróbowałem wstać, ale tak jak szybko spróbowałem tak i szybko tego pożałowałem. Przeszył mnie niewyobrażalny ból w prawym ramieniu oraz w prawej skroni. 
-Nie wstawaj, musisz jeszcze odpoczywać. Przeszedłeś bardzo ciężki zabieg. – Rzekł starzec stanowczym głosem.
-Jaki zabieg? Co mi się stało? Gdzie ja jestem? – Powiedziałem powoli ze względu na dalszy ból w skroni.
- Znaleźliśmy Cię w tym bunkrze, w którzy aktualnie się znajdujemy. Leżałeś w drzwiach z prawie spalonym prawym przedramieniem oraz z poparzoną połową twarzy. Brzmi to nie wiarygodnie, ale jeśli nie wierzysz to sam sprawdź. Tam jest lustro – pokazał dłonią na ścianę po mojej prawej.
Spojrzałem w tamtą stronę. Na ścianie ku mojemu zdziwieniu wisiało najprawdziwsze lustro. Małe bo małe ale jednak było to lustro a nie kawałek wypolerowanego metalu. Prawdziwe szkło a nie żaden pieprzony metal. W obecnym stanie postanowiłem i tak nie wstawać skoro wcześniejsza próba przysporzyła mi aż takiego wielkiego bólu.
-Jak na razie jeszcze przeleżę to, ale jakim cudem ja jeszcze żyje? – zapytałem już trochę pewniej.
-Chłopcze, szczerze nie wiem jakim cudem przeżyłeś. Twoje szanse były tak nikłe że nie wiem co mnie skłoniło żeby posłuchać tamtego faceta. Ale jeśli chodzi o szczegóły zabiegu to można powiedzieć że spróbowałem zrekonstruować twoją twarz oraz niestety, zamputować twą prawą rękę i zastąpić ją mechaniczną.
-Jaki facet? Jaka mechaniczna ręka? Skąd ją wzięliście ? Jak na razie dajesz mi więcej pytań niż odpowiedzi – Powiedziałem lekko zbulwersowany.
Stary westchnął.
- Dobra niech Ci będzie, postaram się  opowiedzieć Ci na twoje pytania. Twoja ręka została zamieniona na mechaniczną, znaleźliśmy ją w fabryce niedaleko z tąd. Kiedyś, przed tym...przed tym wszystkim, znajdował się tam prowizoryczny warsztat biotycznych protez, nic dziwnego skoro fabryka ta produkowała części do robotów, a z tych części łatwo jest zrobić protezy. Znaleźliśmy wśród tych wszystkich protez jedyną biotyczną rękę. Nie wiem jakim cudem przetrwała tyle lat nie zniszczona przez czas i rdzę. Miałeś wielkie szczęście. Wszczepiliśmy Ci ją jak tylko przygotowaliśmy  twoje ciało tak by nie odrzuciło wszczepu. Z twarzą i głową było jeszcze gorzej. Oko prawe doszczętnie zniszczone, a skroń i głowa z prawej części  poparzona i spalona do skóry. Niektóre kości też nie wytrzymały tego co Cię załatwiło. Niektóre popękały albo doszczętnie się zdezintegrowały. Na twoje szczęście obrażenia nie dosięgnęły mózgu, a dowodem jest to, że jeszcze z nami rozmawiasz i kontaktujesz co się do Ciebie mówi. Każdy ubytek w kości zastąpiłem stalą chirurgiczną z innych znalezionych protez. Skórę i trochę tkanek przeszczepiłem z czego tylko się dało, a oko zastąpiłem szklanym. Facet który kazał mi to zrobić stoi aktualnie za drzwiami. Nazywa się Sin i jest dowódcą, a może bardziej by pasowało określenie, burmistrzem miasta AirForce. Powstało ono na zgliszczach bazy powietrznej. On jako jedyny przeżył w tej bazie po tym wszystkim. Jako że sam nie wiedział co ze sobą zrobić osiedlił się tam, a w późniejszym czasie zaczęli dołączać do niego inni Poszukiwacze Pustkowi szukający stałego miejsca zamieszkania.

wtorek, 15 września 2015

Rekto 1.2

Kiedy przestałem się im przyglądać, powiesiłem je sobie na szyi i zacząłem rozmyślać. Mój ojciec? Czyżbym rzeczywiście trzymał w ręku pamiątkę po moim ojcu? Jednak te pytania bardzo szybko zaczęły się ode mnie oddalać, ponieważ w pomieszczeniu zabrzmiał gruby głos mężczyzny jakby wydobywający się ze ścian. Słychać było:
- Czy on przeżyje? Czy rzeczywiście wypróbowaliśmy wszystkie sposoby mogące go uratować ? Wpakowaliśmy w niego tyle, że na pewno się musi udać, ale doktorze czy on będzie sprawny w stu procentach ?
Nagle odezwał się i drugi głos, także męski lecz trochę ochrypły jakby należał do siedemdziesięcioletniego staruszka. Rzekł on:
- Nie mogę dać stuprocentowej pewności, ale prowadzimy całodniową obserwację pacjenta, żeby w jak najszybszym tempie w razie czego udzielić mu pomocy.
Kiedy na powrót nastała grobowa cisza, chciałem w niej trwać jak najdłużej, niestety nie było mi to dane ze względu na to że naprzeciwko stołu przy którym siedziałem, ukazały się zamknięte drzwi z wydobywającego się spod nich białym światłem. Ku mojemu zdziwieniu drzwi z przeraźliwym skrzypieniem zaczęły się otwierać, za nimi jednak widać było tylko oślepiające światło. Pomimo niepewności czułem, że muszę iść w jego kierunku. Wstałem z krzesła i zacząłem przybliżać się do lekko otwartych drzwi. Światłość, światłość co raz bliżej mnie. Nie mogę się oprzeć. Otworzyłem drzwi i wszedłem w  światło. Wydaje mi się to wszystko strasznie dziwne. Otacza mnie olśniewająca biel ,a przecież jeszcze przed chwilą siedziałem w pokoju tylko z jedną żarówką, czytając i rozmyślając. Patrząc w tą biel zdałem sobie sprawę, że chyba wolałbym siedzieć w ciemności wcześniejszego pomieszczenia, niestety obróciwszy się na pięcie, ku mojemu zdziwieniu nie było już drzwi. Ale w tym samym miejscu  znajdowała się lita ściana o kolorze reszty pomieszczenia.--No nic. Nie pozostało mi nic innego jak spróbować się przespać tutaj.
Tak jak pomyślałem tak też zrobiłem, najzwyczajniej w świecie położyłem się na ziemi i zamknąłem oczy. W ciemności własnego umysłu zacząłem się zastanawiać i zadawać pytania.
Skąd się tu wziąłem? Co to za miejsce? Z jakiego powodu lub powodów tu trafiłem? Jak długo tu już jestem? Parę godzin, parę dni a może tygodni?
Nie umiałem jednak wymyślić sensownych odpowiedzi na zadane przez samego siebie pytania. Mając  zamknięte oczy, poczułem w końcu ogarniającą mnie senność. Próbując walczyć z nią i własnymi myślami przegrałem niestety. Zasnąłem, a wraz z tym przypłynął do mnie i sen.
"Idę przez las, bardzo gęsty. Z drzew zwieszone są długie liany, a wszystkie drzewa pokryte są mchem. Stąpam po małej wyrazistej ścieżce prowadzącej w głąb lasu. Idąc tą ścieżką napotykam różne dziwne stworzenia, lecz one nie zwracają na mnie uwagi. Wielkie węże unoszące się w pionie na końcówce ciała z wielką paszczą, jakieś przedziwne zwierzę ze skorupą, a z niej wychodzącą jedynie głową i czterema łapami. Na samej skorupie widniały zaś szeregi długich kolców i…
To nie możliwe… Na jednym z tych dziwnych stworzeń, właśnie na kolcach zauważyłem coś niepokojącego. Ciała… Jakby zostały rzucone od góry na kolce tego zwierzęcia. Te z samej góry kolców wyglądały jakby jeszcze niedawno tętniły życiem, natomiast te z samego dołu przyciskane do powierzchni skorupy, wyglądały jak by były w zaawansowanym stopniu rozkładu. Nie myśląc rzuciłem się w te pędy, biegnąc ścieżką jak najszybciej. W jednej chwili jednak musiałem zahamować. Przed moimi oczami stała konstrukcja z powyginanej blachy z dodatkami elementów drewnianych. Ten widok wprawił mnie w osłupienie lecz nie na długo. Znowu przez chwilę widzę ciemność oznaczającą koniec tej dziwnej projekcji." Zbudziłem się. Mam wrażenie, że minęło tylko parę minut ale tak naprawdę nie wiem ile spałem. Obudziłem się ale mimo to nie otwierałem jeszcze oczu. Rozmyślałem o tym, co widziałem w swoim śnie. Czy ten sen chciał mi coś w ten sposób przekazać? Nie rozumiałem w pełni tego co właśnie mi się przyśniło.  Dość rozmyślania. Otwarłem oczy i  okazał się sufit, zupełnie odmienny od tego który widziałem zamykając oczy. Jest on wykonany teraz z srebrnego metalu. 
-O widzę że się obudziłeś. – Ponownie słyszę ten ochrypły głos.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rekto 1.1

Co się stało? Kim jestem? Gdzie się znajduję? – te pytania kołatały się w mojej głowie, starając  sobie przypomnieć co się wydarzyło przed paroma chwilami. Byłem pewny jednego – straciłem przytomność.  W mojej głowie oprócz pytań, zaczęły pojawiać się dziwne obrazy, których  aktualnie nie byłem w stanie zrozumieć. Twarze osób, które wydawały się dziwnie znajome. Obrazy zniszczonych oraz opuszczonych miejsc. Dziwne stwory przelatywały w mojej podświadomości, starając odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. Moja wyobraźnia zaczęła chyba płatać mi  żarty, gdyż w jednej chwili ocknąłem się w całkowicie czarnym pomieszczeniu z jedną lekko migającą żarówką i rozpadającym się krzesłem na którym siedziałem. To była jawa? Czy może wytwór mojej wyobraźni? Nie znałem odpowiedzi… Skołowany całą sytuacją zacząłem przyglądać się żarówce wiszącej nad moją głową.  Jej blask dawał mi dziwne poczucie ciepła oraz bezpieczeństwa w tym czarnym pokoju oraz był moją jedyną nadzieją. Gdy spoglądałem tak w tą żarówkę, po jakimś czasie spostrzegłem, że nad nią, na suficie, ledwo widoczną kreską w ciemności jest coś napisane. Bez namysłu podniosłem się z krzesła, na którym już chwilę później stałem. Chwyciłem ostrożnie żarówkę i skierowałem ją w sufit pomieszczenia. Ciemnoczerwonym kolorem napisany był napis ”Rekto”. 
Gdzieś już słyszałem to słowo wielokrotnie, ale nie umiem sobie przypomnieć gdzie. Zrezygnowany puściłem trzymaną w ręku żarówkę i na powrót usiadłem na krześle, zamknąłem oczy i zacząłem powtarzać to słowo w myślach.
Rekto. Rekto. Rekt…
Nagle mnie oświeciło, że słyszałem to słowo wiele razy w życiu, dlatego że tak się nazywam. Rekto to moje imię. Kiedy otworzyłem oczy znajdowałem się w tym samym pomieszczeniu, z małą jednak różnicą.  Przede mną stał stół, którego blat sięgał mi do brzucha, a na nim rozsypane były niewyraźne zdjęcia, w większości czarno-białe. Nie mając co ze sobą zrobić w takiej sytuacji zacząłem, oglądać zdjęcie po zdjęciu . Zauważyłem, że na każdym ze zdjęć w prawym górnym rogu jest moje imię oraz cyfra. Wyszukałem wśród zdjęć to mające numer 1, podniosłem je z nad blatu i zacząłem mu się przyglądać. Z czasem jak przyglądałem się zdjęciu, ono zaczęło robić się coraz przejrzystsze i wyraźniejsze oraz zaczęło nabierać barw. Kiedy ono stało się na tyle wyraźne, że mogłem określić co na nim jest, zamurowało mnie. Na zdjęciu stały trzy osoby. Kobieta o blond  włosach, niebieskich oczach, szczupłej posturze, ubrana w czarne, lekko przetarte jeansy, krótką zieloną koszulkę podkreślającą jej kształty i buty na obcasie. Obok niej stał nieco wyższy od niej mężczyzna w krótkich czarnych włosach,  zielonych oczach, ubrany był w podniszczone, czarne buty, zielone bojówki oraz zielony bezrękawnik, a na szyi wisiały mu dwa połyskujące nieśmiertelniki. 
Miedzy nimi stał mały chłopczyk z zaplecionymi na klatce piersiowej rękami, w krótkich włosach i błękitnych oczach, ubrany w krótkie podarte niebieskie spodenki, zielone buty i koszulkę. Chłopiec miał wyciągnięte ręce do górę i trzymał stojących nad nim ludzi za ręce. Za nimi na zdjęciu malował się obraz piaszczystej pustyni. Gdy tak przyglądałem się temu zdjęciu zdałem sobie sprawę, że coś wygląda na nim bardzo znajomo. Po chwili namysłu spojrzałem na samego siebie, na to jak jestem ubrany. Zauważyłem że mam podobne, a wręcz takie same buty jak mężczyzna na zdjęciu, z tą różnica, że moje były jeszcze bardziej zmaltretowane. Usiadłem zamyślony i uświadomiłem sobie, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Rozprostowałem nogi  siedząc na krześle i oparłem plecy o krzesło, po czym podniosłem głowę, próbując zrozumieć sens tego wszystkiego co tu się dzieje. Gdy tak siedziałem nieświadomie sięgnąłem ręką do moich czarnych spodni. Zdziwiłem się nieco że cokolwiek w nich mam, więc wyciągnąłem wszystkie przedmioty na stół. Jakie było moje zdziwienie jak pierwszym przedmiotem jaki z tamtą wydobyłem był mały dziwny pakunek z kartki. Ostrożnie otworzyłem ów pakunek. W nim znajdowały się dwa nieśmiertelniki na łańcuszku, a tym w co były zawinięte nie było nic innego jak to samo zdjęcie któremu przyglądałem się parę chwil temu. 
Rozprostowałem zdjęcie i obróciłem na drugą stronę. Z tyłu zdjęcia było napisane : „ Ja, Mia i Rekto – Wyprawa w nieznane”. Patrzyłem z niedowierzaniem w ten napis przez parę minut. W końcu opamiętałem się, zgiąłem zdjęcie w pół i schowałem z powrotem do kieszeni. Na stole dalej leżały jednak jeszcze nieśmiertelniki. Chwyciłem je i zacząłem się im przyglądać. Na nich wygrawerowane drukowanymi literami było:
„Eden Preid- ur. 20.07.2507
   Kapitan 
Projekt: POEC 
Współtworzący projekt”